Nasza Blondynka jest poszukiwana przez detektywa(-ów)! Nie wiem, jakie są szanse na jej wytropienie w gąszczu sieci w sieci, ale zawsze trzeba się z tym liczyć. Dlatego postanowiłam powitać ewentualnych gości (gdyby jednak im się udało) najbardziej absurdalnym wpisem w historii blogaska, który będzie też przekrojem przez poglądy i nastroje tu panujące. Po pierwsze świnka morska. Oto wczoraj obraziłam świnkę i cały gatunek, że jako niby nieinteligentne stworzenia. W internetach świnki mają zdecydowanie więcej wielbicieli niż hejterów, na przykład że są lepsze od chłopaka (bo mądre i ich miesięczne utrzymanie wynosi nie więcej niż 20 złotych, no i nigdy cię nie zranią, bo… nie gryzą!). Zmuszają też to rozważań natury egzystencjalnej (czyli takich, jakie tutaj najbardziej lubimy) – czy skoro są świnki morskie, to czy są też świnki rzeczne. Ktoś, kto nie lubi ani świnek, ani kobiet napisał, że kobieta informatyk jest jak świnka morska – ani świnka, ani morska, ale to tylko jakieś męskie urażone ego się pewnie wypowiedziało (choć w zestawieniu z dowcipem, że kobiety też umieją programować… pralkę, jest nawet dość zabawne). Podsumowując, chciałabym przeprosić świnkę, bo na pewno jest bardziej inteligentna od pewnego reżysera.
Po drugie #LiLo. Podobno zapomniała roli (w teatrze) i pisze wspomnienia. Na szczęście nadal robi sobie też #selfie, co też lubimy, bo jest przekazem obrazkowym, nie trzeba dużo pisać, a przesłanie jest (z duchem czasu i naklejek na fejsbuku).
Po trzecie całkiem nowe świeżutkie cover story.
Po czwarte, wreszcie (trochę) zachciało mi się spać. O piłce będzie innym razem, bo a nuż napisałabym coś o reprezentacji. Dobranoc.