Mieszkanie w bloku ma to do siebie, że – nawet jeśli nie bardzo chcesz – i tak wiesz, co gotują/pieką wszyscy twoi sąsiedzi. Ci po prawej na przykład gotowali wczoraj pizzę, z którą miałam przyjemność jechać windą. Na parterze, gdy okazało się, że jedziemy na to samo piętro, dostawca (o naturze flirciarza i wyglądzie 5/10) zapytał, czy to może do mnie właśnie zmierza (no co za zbieg okoliczności!). Ja (o naturze flirciary i inteligencji 2/10) odpowiedziałam, że nie spodziewam się raczej, ale nie pozostaje nam nic innego, jak przekonać się na górze. Na to on – sondażowo, że pewnie mężowi nie chciało się gotować obiadu, na co ja, niezbyt błyskotliwie, że będzie mąż, to będzie gotował. Spodziewany efekt nastąpił niezwykle szybko i pan dostawca (5/10) zapytał o mój numer telefonu, bo numer mieszkania wydedukował po sąsiednich tabliczkach. Jednakże, mając na uwadze, co stało się, gdy dałam swój numer (też w windzie) gościowi z elektrowni (po tygodniu mówił w słuchawkę głosem psychopaty „ja tu czekam!, powiedz, powiedz czy chcesz się ze mną spotkać, bo mnie naprawdę zależy! no powiedz czy o mnie myślisz! powiedz!!”,a po dwóch zaproponował, że ot może się wprowadzić, w trzecim przestałam odbierać, a przez wszystkie trzy nie mogłam sobie przypomnieć nawet jego imienia) numeru nie dałam i zatrzasnęłam drzwi z drugiej strony.
Dziś w bloku pachnie piernikami, wszyscy pieką i dekorują pierniki, a ja nie wiem nawet, czy działa mi piekarnik… Z dawnych jeszcze czasów został mi gdzieś w głowie wzór na idealnego i wymarzonego faceta, którego jedynymi obowiązkami byłoby pójście ze mną na pięć godzin do księgarni i kupienie mi kwiatów (wtedy, nie wiem dlaczego, fiołków) i tak się zastanawiam, czy oby wymarzona kobieta takiego właśnie idealnego faceta nie musi przypadkiem piec i dekorować pierników gdzieś tak właśnie w okolicy grudnia?… Bo jeśli tak, to wypadałoby się poświęcić dla sprawy. Ale jako że ja skora do poświęceń jestem tylko w połowie, postanowiłam upiec i udekorować tylko jednego piernika :). I właśnie się piecze. Jeśli się nie spali, to go zaprezentuję :).
Dawno temu (kiedy byłem młody i jeszcze piękny :P) też marzyłem o swojej idealnej kobiecie. Myślałem że idealna kobieta powinna wiedzieć jedynie „którzy to są nasi” i „co to jest spalony”. Prawda, że nie miałem dużych wymagań? Dziś już wiem, że o ile kobiety potrafią znakomicie połapać się, że nasi są bordowo-granatowi, nawet doskonale rozumieją że na wyjazdach nasi czasami grają „w tych ge…” to znaczy „w łososiowych” koszulkach. To co do spalonego (moje drogie tu chodzi o offside, nie o pierniki czy pizze) już nie mam naprawdę żadnych złudzeń. Nawet jeżeli kobieta wie kiedy ma miejsce spalony i dlaczego boczny podniósł chorągiewkę, nawet jeżeli słusznie zbluzga sędziego za pomyłkę to i tak na końcu zawsze padnie pytanie: „no dobra a właściwie to po co jest ten spalony?”…
Jeśli spalony nie jest po to, żeby bramkarze dłużej żyli, obrońcy mogli się wykazać jako takimi umiejętnościami, bramki nie padały co 2 minuty i napastnicy jakoś się starali bardziej… to ja też się niestety poddaję i rzeczywiście lepiej pozbądź się złudzeń, chyba że wybranką twojego serca zostanie sędzia piłkarski płci żeńskiej (najlepiej boczny), ewentualnie jakaś seksowna dziennikarka sportowa. Jedno jest pewne – wszyscy mężczyźni i chcieliby i nie chcieli, żeby ich kobiety wiedziały, którzy to nasi (twoi;)) i co to spalony. Bo z jednej strony miło razem obejrzeć mecz (ale tylko pod warunkiem, że nasi to jednocześnie i jej i twoi, chociaż nie spodziewam się, żeby kobieta odważyła się „być” za kimś innym niż jej mężczyzna ;)), ale z drugiej – czy to nie fajnie mieć absolutną przewagę nad dziewczyną w temacie, a we wtorki, środy i weekendy słuchać tego rozczulającego pytania: „Kochanie, a właściwie to po co jest ten spalony?”…